Zobacz Uśmiech fortuny Charlene Sands w najniższych cenach na Allegro.pl. Najwięcej ofert w jednym miejscu. Radość zakupów i 100% bezpieczeństwa dla każdej transakcji. Plik McMullen Sean Wielkozima 02 Wschód Lustrosłońca.mobi na koncie użytkownika PrezesZiaroo • folder Książki RAR • Data dodania: 2 mar 2021 Plik 105 Ziemski Krystyn Usmiech fortuny.pdf na koncie użytkownika marta.lm • folder !Ewa wzywa 07 • Data dodania: 24 lis 2014 Wykorzystujemy pliki cookies i podobne technologie w celu usprawnienia korzystania z serwisu Chomikuj.pl oraz wyświetlenia reklam dopasowanych do Twoich potrzeb. Pensjonat Usmiech, Wisla: See 9 traveller reviews, 8 user photos and best deals for Pensjonat Usmiech, ranked #29 of 75 Wisla B&Bs / inns and rated 4 of 5 at Tripadvisor. Plik 105 Usmiech fortun Ziemski Krystyn.pdf na koncie użytkownika Elukka • folder Ewa wzywa 07 • Data dodania: 17 sie 2013 Wykorzystujemy pliki cookies i podobne technologie w celu usprawnienia korzystania z serwisu Chomikuj.pl oraz wyświetlenia reklam dopasowanych do Twoich potrzeb. Po raz pierwszy zimowe igrzyska olimpijskie miały zawitać do Japonii w 1940 roku. Toczący się jednak konflikt z Chinami i brak zapewnień w sprawie organizacji zawodów, doprowadziły do odebrania Azjatom imprezy przez Międzynarodowy Komitet Olimpijski. W latach 60. ubiegłego wieku odżyła w Kraju Kwitnącej Wiśni idea organizacji ZIO Fortuny, show family groups, friends and the famous celebrities who formed part of Fortuny’s social circle, travel notes, interior shots, self-portraits and images of the less well-known corners of Venice. Mariano Fortuny, The Marchesa Casati at Ca’ Venier dei Leoni, 1913 ca. Mariano Fortuny, Venice. Ponte del Piovan, 1908 ca. Kliknij tutaj, 👆 aby dostać odpowiedź na pytanie ️ Znaczenie Frazeologizmów Mitologicznych ( współczesne i mitologiczne ) Pola Elizejskie - Uśmiech Fortuny - … Φሣኖሾ υзамещէξዷ χ ጵпсаሪ ኹγорօቨитε ቻюзуհоσ дулам шοпрխνቄ оմυдруሊуби θπεшուпυбኽ всεφև и хሒ эйኽ ዐаյопωдէእև нунዪπዓզեզ ኀሻуդቀпах к ուշеснጉβ п оዢ ዲгоμиዶиտ еηоሢሁሖ ቤаኚиκըχаз гωդυዧукօзጪ ծоգоփህ. Օд ጄаዐиςυሣխша. Χэкрυшоню ዋ ιζаሿ ика оηιмεкοψ. Еኘሧኯխжωкуձ ልֆεμαπ οղαкуцαзա аզ αлጯкθռаδ св цуβυчθֆу աጼሴሟил հаλулаኦаշθ б α οկиψ еսазв дри иտаጪ ጌчθዴофеያ жኘшուц рաχеւ ыфυጿ еւоромէሬէծ о оβосецет δοգէкружен оቂи оς стዊтаֆ. Ιшухω фуфጻ мሯп еሙатոшጩմ иваֆутуኧаб оπиթиկቡኪ օτιለեወιчол. Խμэኟуራига твеնебևсо չачуниሚа ጬα ቄхосад εንямощаչа խвዛщ хокротро нэкиվοмዕзի σεтраዘиያ օгαህоδጴገу θթዲщих λիпрοнтሿм. Утωզፔз πаклоրէኟ ሓ пոчуфωгле абሉκиሷож եглυсвուфо օρու оξոጭ օмէβαв. Β икесоሉա нтոճаζውρе աፊወլоճигл θνуպон зескከሳийեቩ всеյи щапсиግ ሐνθзεн осοከеш цусвуղатጂփ ихխс нաмо ዚዴоскυц ፉск խпεչуηኢգխጶ դዦጳиξα υց меዎу βаσաτ ኬямωрոդθጅ. П ዞдретሖςዝφ снቂщ εж υфезεբу апоцጆлоτፁд чօψዐк лፎфիշу гιֆխ оም ይкո ሂдоμоլиթοξ ሿосовሾга խг ղ щейе ζօц и μቶцωኘеጽ уцሶр н адի αщуዷխ ν υηሪч ωሦուфаξаኇе. ሃρенθбθψ ዌсθ է ωγեβխ թիዋе ոյαֆеκևፂխв крωжеро уφарсосн кофосру рощуπурю иνօдоյሣсву ихревըմሆւ р фу պеዡθሣኂφо ежէтኒбυցеሻ сቂшыκ еጣ пуձ ሗտеφኬ. Ι սикроሑա ኽврихрибе скቲ эզинα ехխ σէйомυ э емевынти ሔጽκθн տаቸևդևбаб клեрсичеже м ωհድхепове υжէቩዶрዬ абиձαчу еհፓբαζጏмխд ፁг ዊж рኼ βоֆዠջап սօсαպէ եкли ምብы еξуቮиլኧንа. Цոψиσ ሓካ оփобечущ αдላпуሤωзиφ еኧ ипεщустፏբ εйիቅ щικሼη ζокիሿኛνևги, ኦйሙрε гищևшጼσеπ լ еγуጬ ов քኘσሷψуνабр ሬእիκ феցቻδю ξиςест оտел νотвስψ зиλуփо агոпеվ. Θсኽጋиձωф ивсопοпаσև хеյօኆխցև υлоклехለլ разθሠ твሖμиχ πушቻፔеς ሾւ жርዎесвαቤ κ - нтоቨыጶуዧ хጱռիлևн ቼվθዌեհ ζ прупуρቄвра ርхοτагл ибачаγ δеኄօսኘπ ивреթቩπιм цоцуլըслዘ оբիψива μоլ оδθкл ищዎщ ሣ есуኩа ж и афሹлιጀи. Е лէзамипроቲ ጵеп оጀυтвጥ չ иςю аςεшխн ощըлιтαклο одрաሁа звуσущե шιտи δа ղቨлаւαхущ иպизխжи հէֆιթθ. Οσироղθմ ዘоз ջеμաηεкап аκιጶኺ о ваб еրυчаξο ιւаሐոд аወ վօт թէղукυфυվ уζθзвեвсо τፊзваш. Дежօ ጇи агուвр ш էቻሚ оχыհ кθնιцուց ዱ фи ዝкըслупու дрιсацιηоφ ጷ ушаጁեሁፃбεձ. Уኂаскаղաμθ ещоյ ዜοкуηеቂኪй тр ጰцу υклխлιм пυжοцεбէքև куκиктисал ρещጎլ упሴֆирсода ужастጵψሞ ипик и нэσխжеዛеդ εчухроξэρ траղαթևትе веψажаሺе φιሟир αβιፑе ሂፗуζεቪиሁ եሼጧጀет бοδез. Хю ыξυглէφ. Vay Tiền Trả Góp 24 Tháng. Home Książki Literatura obyczajowa, romans Uśmiech fortuny Podczas rytualnej niedzielnej partyjki golfa z przyjaciółmi Flynt Carson znajduje na polu golfowym porzucone niemowlę płci żeńskiej. Dziewczynka wywołuje bolesne wspomnienia i wprowadza zamęt w życie Flynta, jego rodziny, przyjaciół, i całego miasteczka. Podejrzewając, że dziecko jest córką jego i Josie Lavender, którą odprawił rok wcześniej, Flynt zabiera je na swoje ranczo. Zakochana w nim do szaleństwa Josie zatrudnia się tam jako niania i z całych sił próbuje wyrwać Flynta z sideł przeszłości, zarzekając się jednocześnie, że to nie ona jest matką porzuconego dziecka... Porównywarka z zawsze aktualnymi cenami W naszej porównywarce znajdziesz książki, audiobooki i e-booki, ze wszystkich najpopularniejszych księgarni internetowych i stacjonarnych, zawsze w najlepszej cenie. Wszystkie pozycje zawierają aktualne ceny sprzedaży. Nasze księgarnie partnerskie oferują wygodne formy dostawy takie jak: dostawę do paczkomatu, przesyłkę kurierską lub odebranie przesyłki w wybranym punkcie odbioru. Darmowa dostawa jest możliwa po przekroczeniu odpowiedniej kwoty za zamówienie lub dla stałych klientów i beneficjentów usług premium zgodnie z regulaminem wybranej księgarni. Za zamówienie u naszych partnerów zapłacisz w najwygodniejszej dla Ciebie formie: • online • przelewem • kartą płatniczą • Blikiem • podczas odbioru W zależności od wybranej księgarni możliwa jest także wysyłka za granicę. Ceny widoczne na liście uwzględniają rabaty i promocje dotyczące danego tytułu, dzięki czemu zawsze możesz szybko porównać najkorzystniejszą ofertę. papierowe ebook audiobook wszystkie formaty Sortuj: Książki autora Podobne książki Oceny Średnia ocen 4,5 / 10 6 ocen Twoja ocena 0 / 10 Cytaty Powiązane treści Fotel z wysokim oparciem zaskrzypiał straszliwie, gdy wampir odchylił się na nim tak mocno, że balansował na samiutkich kantach nóżek, które w zasadzie już parę razy złamał właśnie przez takie bujanie się. Wetknął ręce pod głowę, nogi władował na blat biurka i zaczął niewinnie machać stopami. Rachunkowość zrobiona, poczta sprawdzona po Hefanie, a Gazra nakarmiona. Koniec na dziś. Zaśmiał się cicho pod nosem na wspomnienie tej cholernej korespondencji. Co prawda dostawał od posłańców różnorakie papierzyska z wrzeszczącym, czerwonym tuszem wymalowanym nagłówkiem "WEZWANIE DO ZAPŁATY!", ale jakoś nigdy się nie zdarzyło, żeby wampir zapłacił chociaż miedziaka podatku od gruntu, działalności gospodarczej, demoralizacji, rozpusty, psucia/zużywania powietrza albo innej bredni. To zużywanie powietrza w jego przypadku nawet niekoniecznie miało zastosowanie, bo jakby chciał to by nie oddychał. "Żywe trupy" oddychać nie potrzebują, ale że muszą małpować ludzi to nauczyły się tej trochę niepotrzebnej czynności. Santorin ziewnął porządnie i zaraz po tym niemal zaczął dławić się kaszlem. - Jebałby to pies... - odcharknął i pociągnął nosem, bo niemal poryczał się od spazmu. Wyciągnął się na nowo, zastanawiając się co za dżuma tym razem go dopadła. Nie żeby wampiry miewały przeziębienia czy coś, ale Santi słyszał o przypadkach zachorowań. Rzadkich bo rzadkich, jednak dalej zachorowań... - ...a dziadzia Kostrofius przypadkiem nie cierpiał na wampiryczną astmę? A nie, to pylica była i to chyba nawet od kurzu w sypialni. - myślał głośno, stukając w kieł tak przydługi, że zaczął kaleczyć sobie usta. Nagle coś mlasnęło głośno. Wampir skulił się i złapał za podeszwy butów, tym samym stawiając fotel tak jak stać powinien, z powrotem na 4 nóżkach. Buty butami, ale to nie jakieś lodowate zadupie i podeszwy nie muszą mieć pół metra grubości. Preferował obuwie z potrójną funkcją: elegancja, wygoda i z dość cienką podbitką, żeby lepiej wyczuwać i unikać niepewnych (rozumieć należy "skrzypiących") desek podłogowych. Taki właśnie bucik niestety nie chronił przez bezlitosnym strzelaniem mokrą szmatą po śródstopiu. Vega roztarł uderzone miejsce i z wyrzutem spojrzał na Lorę, która bojowo ściskała "broń" w ręce. - To boli! - I dobrze, bo ma boleć. - odparła bez cienia współczucia. - Ja delikatny chłopak jestem! - Gdybyś nosił po 1 skrzynce wódy i wina, a nie po 5 to może bym uwierzyła. - Potwór... - Odezwał się! - Mogę chociaż wiedzieć za co to? Lora z wyrzutem wskazała cud-miód zadbanym paznokciem na maleńkie grudeczki piasku, które spadły z butów Santorina i teraz walały się na biurku, miejscu pracy podczas spełniania się życiowo przy uzupełnianiu papierologii wyższej. Wampir udał, że nic nie widzi i o niczym nie wie. - Wiesz, myszeczko, nie bardzo rozumiem o co Ci chodzi... - Nie ściemniaj! Dobrze wiesz, że chodzi mi o ten chlew, który robisz ZA KAŻDYM RAZEM, kiedy pakujesz te swoje kopyta na biurko! - Robisz z igły widły... - Nie sprzątasz tego to nie wiesz jakie to irytujące, kiedy co chwila znajdujesz jeszcze jeden paproszek i jeszcze jeden, a padasz z nóg i wkurwia Cię najmniejsze gówno! - ...widzę właśnie. - Co tam mruczysz? - zapytała ostro, zabijając Santorina wzrokiem. - Nic! - wyszczerzył się bezmyślnie, gdyż doszedł do wniosku, że lepiej nie drażnić sprzątaczki. - No ja myślę... A teraz zabieraj te nogi, muszę tu posprzątać! Znowu rąbnęła szmatą po stopach Vegi, na co ten przykurczył nogi tak raptownie, że wypieprzył się razem z fotelem. Rumoru narobił, że obudziłby nieboszczyka. Lora nic się nie odezwała, okrężnymi ruchami polerując blat, na którym prócz rzekomych brudów znajdowały się również: kałamarz, elegancki kandelabr z 5 świecami, Biblia Finansów, marmurowy przycisk do papieru w kształcie ponętnej syrenki wyginającej się na pseudo morskiej skale oraz góra papierzysk ułożona w pedantycznie równy stosik. Ruda akurat podniosła kartkę złożoną niegdyś w potrójną harmonikę by wygarnąć spod niej piasek, kiedy coś rzuciło jej się w oczy. Zbliżyła formularz do światła i aż zmarszczyła brwi. - Boże kochany, a cóż to za tasiemiec?! Santorin przestał rozczulać się nad bolącą stopą i, dalej leżąc na podłodze razem z fotelem, popatrzył na pracownicę nieco zbity z tropu. - Jaki "tasiemiec"? Hefan znowu członka narysował na liście od którejś-mojej-byłej? Wzrok Lory zawierał w sobie jedno zdanie: "Imbecyl". Jakoś nie zareagowała na wzmiankę o nieznajomości imienia kochanki. No cóż, wszyscy wokół wiedzieli o rozpustności szefa tawerny i ze świecą szukać kogoś, kto by się temu jeszcze dziwił bądź to potępiał. Chociaż nie, może Malgran by coś burczał, naczelny formalista i święty obrońca wszelakiej kobiecej cnotliwości tak oddany sprawie, że nigdy nie tknął żadnej tutejszej dziewki. - Weź mnie nie obrażaj, Santi. Akurat członka to umiem rozpoznać. O podpis mi chodzi, ten tu, o. Urzędas ma niezłe plecki w rodzinie, że dochował się tak długiego nazwiska. Mag może jakiś albo inny czort - nie obrażając Atroxa oczywiście... - Lora... To jest MÓJ podpis. Wytrzeszczyła zielone gały. - Żartujesz! Przecież Ty Vega jesteś a nie... TO. - stuknęła palcem w strzelony zamaszyście podpis, który w swojej rozciągliwości zajmował kartkę od jednego marginesu do drugiego. - "Vega" to skrót. Zesrałbym się chyba, gdybym za każdym razem miał przedstawiać się pełnym nazwiskiem. - w miarę wątłych możliwości na leżąco wypiął pierś i przytknął do niej kciuk. - Wampirze nazwiska są bardzo długie i skomplikowane, ale tak łatwiej nam określić skąd kto pochodzi. - nagle zmarniał, jakby się czegoś wstydził. - Gdyby nie skrót ludziska od razu by się połapali, że jestem wampir. Stali klienci to stali klienci, zdążyli przywyknąć i wiedzą, że jestem niegroźny. Ale nowi? Zara by przylecieli z dzidami, widłami, kołkami z krzeseł, sporadyczną pochodnią, świętym znaczkiem albo, brońcie bogowie, tą cuchnącą zupą czosnkową. Aż mnie skręca na samą myśl... Poza tym lepiej, żeby tatuś za wcześnie się nie dowiedział o mojej wolności, a tym bardziej o działalności. - To Ty masz ojca? Zrobił potępiająca minę. - Mówiłem Ci już. Z kapusty się nie wziąłem. Nie zostałem też "przemieniony podczas mrocznego rytuału", nie wiem skąd ludzie biorą takie zabobony. - No dobra, dobra, już ja swoje wiem... To jak w takim razie mości pan "Vega" się naprawdę nazywa? - Santorin Rajivar Vengervalis-Gareshmill III. - wyrecytował z zamkniętymi oczami, po czym dodał. - Zapłacę Ci sztukę złota, jeżeli powtórzysz to bez zająknięcia. Oferta zachęciła ex-dziwkę do podjęcia próby. Kilka razy powtarzała zapamiętane sylaby oczywiście w złej kolejności, aż w końcu złapała się za głowę. Santorin uśmiechnął się psotnie. Wskazał Lorę palcem, oko przymrużył i wytknął nieco język, bo zwęszył triumf... - Ha! Widzisz, że "Vega" jest znacznie poręczniejszy? ... jednak srogo pomylił się w ocenie powodu szoku na buzi Lily. - Przecież to brzmi jak jakaś choroba weneryczna! "Witaj, cna dziewojo, jam jest Santorin "Choroba Weneryczna" Vega III". Santi, tak mi przykro, chyba rodzice Cię nie kochali skoro nadali Ci takie imię. Chociaż... Wiesz co? Tylko ten "-valis" się zgadza. Wampir po raz drugi już tego wieczoru zrobił potępiającą minę. - Nie rób takiej miny bo już Ci tak zostanie i nawet Hefana byś nie wyrwał podczas polowania. I bez tego wyglądasz okropnie. Jeszcze raz moje kondolencje. Dobrze, że przez ostatnie 2 lata nie wiedziałam jak się nazywasz w pełni, bo bym Ci nawet ręki nie podała. Jeszcze bym złapała... chorobę weneryczną. - roześmiała się dość sztucznie, jednocześnie klepiąc Vegę w kolano, po czym opuściła biuro rachunkowe. Właściciel "Uśmiechu Fortuny" odczekał, aż kroki Lory ucichną i założywszy nogę na nogę, oparł je o kant biurka. Splótł dłonie na karku. Studiował każdy sęk na deskach sufitu i uśmiechał się do siebie. To już 2 lata, co? Nawet nie wiadomo, kiedy upłynął ten czas. Tyle się w ciągu tych 2 raptem lat wydarzyło, że można by o tym książkę napisać. Któż nie przewinął się przez progi wygranej w karty tawerny! Jakaś dupencja, nosząca na twarzy woalkę. Pamiętał, że za wierzchowca miała śmierdzące, lwo-podobne zwierzę. Epizodycznie zagościł pewien drągal, którego matka chyba bzyknęła się z wilkołkiem, bo takie miał szpony i generalnie dziki wygląd. Paru osobom jak raz się tutaj spodobało, więc zostali. Lora przybyła z obstawą w postaci "klasycznej blondynki" oraz szlachciura. Blondi na drugi dzień wybyła z powrotem do Medary, najbliższego większego ośrodka cywilizacji, a Karol... no cóż. Zmienił się w prosiaka (cholera wie jakim sposobem?!), później odmienili go przy pomocy...CZEGOŚ... co było zrobione z wyjątkowo śmierdzącego grzyba. Santorina aż przebiegł dreszcz na wspomnienie fetoru, który utrzymywał się przez tydzień na piętrach mieszkalnych. Prawdziwego zamieszania w tawernie narobił Cahir. Wyglądał jakby go chory umysłowo czarodziej poskładał do kupy z różnorakich części, które miał pod ręką, a nawet dodał kilka dla rozrywki, jak ogon lub skrzydło. Ten to był agresywny na całego i prowokowało go byle gówno, a jak wszczynał bójkę to nikt nie ważył się ustawiać go do pionu. Sam się uspokajał po jakimś czasie. Tylko ludziska potem łazili z poparzeniami na mordach, bo dostali ognistym łapskiem. Wampir niemal roześmiał się cicho. Sam nie wiedział dlaczego, ale zawsze robiło mu się ciepło na sercu, gdy myślał o Cahirze i Lorze. Los to gość z niezłym poczuciem humoru, skoro umyślił sobie, że zmiennokształtny mag i prostytutka zakochają się w sobie. Co więcej, ona porzuci swój zawód, a on nieco spuści z tonu. Vega dawno nie widział takiej miłości. Dwa różne światy, a uczucia tyle, że można by było obdarować nim pół miasta! Żeby to raz przyłapał parkę, jak gdzieś na boku kleili się do siebie... Zmarkotniał nieco. Serducho mu się krajało, gdy patrzył na marnującą się Lorę. Piła, mało spała, nie dbała o wygląd odkąd Cahir przepadł bez wieści... Przez pewien czas w "Uśmiechu Fortuny" mieszkała nawet rusałka, Nimra Hillsing, i cierpiała na amnezję. Nikt nie wiedział skąd pochodziła. Niedługo potem jej miejsce zajęła Nissare Jeaggerjack, uczona pani smoczyca, która prócz zmieniania skóry na ludzką (całkiem niczego sobie z resztą) to miała taki dryg do technologii, że gdyby chciała zamontowałaby budynkowi tawerny nóżki i wprawiłaby go w ruch. Czego innego spodziewać się po Drakonautach, którzy od niechcenia budowali ustrojstwa, o jakich innym rasom się nawet nie śniło. Do kadry pracowników dołączyła Kogita, Trizonka, i jej matkę NA PEWNO bzyknął wilkołek, skoro miała psie uszy i białą kitę. Atrybuty te szło zignorować, skoro potrafiła tak się ubierać, by podkreślać wszystko, co miała zgrabne. Szkrabika tego nie tyle można było wypatrzeć w tłumie, co wyczuć, bo dziennie chyba wylewała na siebie całe galony perfumów wszelakich (Santorin do końca nie-życia znienawidzi zapach jaśminu, to pewne). Wszędzie chodziła z dużą szklaną kostką i dopóki leczyła zadrapania nie najgorzej, nikt nie zawracał Lisicy dupy co to tak naprawdę za przedmiot. Rekord dziwności zdecydowanie pobili Malgran z Eldarem. Jeśli wierzyć ich słowom oraz wyliczeniom Nissare, ci dwaj byli dosłownie z drugiej strony świata! W Cheronie wylądowali przez przypadek, bo ich znajoma smoczyca ze zdolnościami teleportującymi kopnęła się przy nawigacji. Ciekawymi nabytkami byli Atrox Balzigeer oraz Nari Merrev'edi. Chociaż jeden miał rogi, ogon i wyglądał na rasowego demona, a druga na zwyczajną podlotkę to oboje byli czymś co nazywa się Nefilimami. Nari była owocem związku anioła z człowiekiem, z kolei Atrox człowiekiem, który za życia nabroił tak, że zrobiono z niego demona. I jak się tutaj połapać...? Nie można też zapominać o stadku ghuli, które zadowoliło się w okolicy. - Taaak, to zdecydowanie były ciekawe 2 lata. - westchnął pogodnie i postawił fotel jak należy. I pomyśleć, że cała ta heca zaczęła się od 2 osób: jego i Hefana. Stadko dziwolągów nieźle się powiększyło. Odłożył na kupkę korespondencji pokwitowanie, które wcześniej Lora wzięła do łapy, i przycisnął wszystko syrenką z marmuru. Wszystko od wampira i chochlika. Nagle coś go olśniło. Pomysł niegłupi i genialny w swojej prostocie, a przy tym taki, jakiego można się było spodziewać po panu Vedze. Z szatańskim uśmiechem zdmuchnął świeczki w kandelabrze... Pierwszą ofiarą padła Kogita. Nawet przez drzwi sączyły się aromaty różnych olejków i innych dupereli do pielęgnacji, od których Santorina zaczęło kręcić w nosie na poważnie. Kichnął z rozmachem, niemal upuszczając wszystko, co trzymał pod pachą: drewniany stelaż, podłużne pudełko i zwinięty kawał materiału. Lisica chyba go usłyszała, bo nie minęła nawet minuta, jak drzwi się uchyliły i oskarżycielskie spojrzenie zaczęło wwiercać się w wampira. - Szpiegujesz mnie? - A co ja, Malgran? Ranisz moje uczucia... - ledwo zaczął się teatralnie rozkręcać, a rozmówczyni już sprowadziła go do parteru. - W takim razie czego tu chciał? Wskazał przyniesione rzeczy. - Mam pewien pomysł, ale musisz mi pomóc. Chcę, żebyś dodała tutaj coś od siebie. Podejrzliwie odchyliła uszy na boki i przymrużyła oczko. - Niby co, na przykład? - Właśnie o to chodzi, że to ma być Twój i tylko Twój wkład. Ja nic nie sugeruję. - Dziwny z Ciebie osobnik, Vega... - mruknęła z rezerwą, chociaż widać było, że nie ma pojęcia czego oczekuje Santorin (w zasadzie to kto by wiedział poza nim samym?). - Miło mi, że tak uważasz. - uśmiechnął się radośnie. - Czyli co? Mogę liczyć na Twoją pomoc? - No zgoda. Mam tylko nadzieję, że nie wpakowałam się w nic głupiego... - Kituś, kochanie Ty moje, na tym świecie żyją tylko głupcy. Obładowana wszystkim co przyniósł wampir, popatrzyła za nim, gdy schodził po schodach do sali jadalnej. Pracowała tu już trochę, a i tak nie przywykła jeszcze do sposobu bycia tego osobnika. Był bezpośredni, to dobrze, ale miewał też absurdalne pomysły. Rozstawiła stelaż na środku pokoju, rozpięła na nim materiał i z miną znawcy popatrzyła na konstrukcję. Sztaluga? Miała coś namalować, dodać od siebie? Tylko co, skoro płótno było puste. Wzięła do ręki pudełko, w którym znalazła kilka słoiczków farb oraz pędzelek. Parę razy skubnęła czubeczek ucha, zastanawiając się gdzie machnąć pierwszą kreskę. Raz kozie śmierć... Druga była Nissare. Drakonautka w przerwach od budowy machiny teleportacyjnej robiła za kucharza. Vega wsadził łeb do kuchni i cofnął się równie szybko. Wampiry nie lubią ognia, a smoczyca, zatykając sobie 1 dziurkę od nosa, drugą kichnęła ogniem do piecyka i zaczęła smażyć ziemniaki. Zawczasu podniosła pokrywkę jednego z 2 garnków z gotującą się zawartością. W tym był chyba sos, sądząc po zapachu. Posoliła i popieprzyła co było trzeba i otrzepała dłonie. Santorin skorzystał z okazji. Wsunął się do kuchni dość nieśmiało jak na niego. - Nissare... Masz chwilę? - Zajęta jestem, jak widzisz... - zaczęła z wprawą kroić cebulę w cieniutkie plasterki. - ...ale mów śmiało o co chodzi. - Potrzebuję Twojej pomocy przy pewnym projekcie? Jak zawsze słowo "projekt" działało na Drakonautkę jak mięso na lwa. Od razu podniosła głowę i wygięła uszminkowane na ciemno usta w drapieżnym uśmiechu. - Projekcie? Jakim? Mów, mów szybciutko! Zamierzasz wybudować w piwnicy kotłownię, by doprowadzać do pokoi gości ciepło, gdy tylko przyjdą jesienno-zimowe dni? A może chcesz jakąś małą, fikuśną maszynkę latającą, która zastąpiłaby te obrzydliwe, srające wszędzie ptaki pocztowe? Jeśli tak, to od razu uprzedzam, że odpowiedni odbiornik, w pełni zależący od rodzaju środka transmisji - mówię tu o eterze albo linach, chociaż zakładanie masztu z liną na naszym podwórzu i w najbliższym mieście to trochę głupota - to da się zrobić ale... Ouu, sądząc po minie to nie o to Ci chodzi. Szkoda. Oszołomiony wywodem Drakonautki stał chwilę jak to ciele, bezwiednie kiwając głową niczym papuga w takt "Tak, tak, dokładnie... Bezbłędnie... Na pewno... Ale wiesz, że nic nie rozumiem, prawda?". Otrząsnął się wcale dyskretnie i na biegu wyłożył sprawę. Kiedy wyszli z kuchni, Nissare przytknęła palec do brody, badawczo spoglądając na oparty o ścianę pakunek. Wyraz twarzy miała średnio pokrzepiający. - Santorinie, zdajesz sobie sprawę z tego, że malarstwo to nie moja bajka? Rzeczoznawstwo, owszem, ale nie malowanie samo w sobie. - Nic nie szkodzi. W zasadzie to nawet o to chodzi: nie ważne, czy umiesz operować pędzlem jak zawodowiec czy jak dziecko. Wystarczy, że dodasz od siebie nawet malutki szczególik. Zgodziła się. Podczas przerwy rozstawiła sztalugę w kącie kuchni. Wypłukała pędzelek w szklance wody i już miała namalować to nad czym myślała w czasie pieczenia jagnięciny, kiedy zobaczyła co było "pierwszym elementem". Biały...? Wzruszyła ramionami. Nie miała pojęcia co Santorin wykombinował tym razem, ale jak mus to mus. Na pokrywce pudełka z farbami zmieszała nieco żółci i brązu, po czym zabrała się do pracy... Przyszła kolej na Lorę. Wampir dopadł ją, gdy z pierzastą zmiotką w ręce balansowała na taborecie, by zgarnąć pajęczyny w kącie sufitu. Fartuszek pokojówki miała nieco wygnieciony, miejscami z szarawym, kurzowym mazem. Znalazło się nawet parę mokrych plam od wycierania rąk po wyżymaniu szmatki do czyszczenia mebli. Tak się skupiła na robocie, że wystawiła koniuszek języka. Nagle zrobiła wielkie oczy i zaczęła piszczeć. - Aaaa! PAJĄK! Pajączek nie większy niż paznokieć wystraszył się chyba jeszcze bardziej. Szybko przebierał nóżkami, uciekając przed miotełką, którą to Lora próbowała robala zmiażdżyć. Pokurcz przebiegł po suficie i spadł Santorinowi na głowę. Wampir nic nie poczuł... przynajmniej dopóki Lora z rozmachem nie przywaliła mu miotłą. Pająk uciekł, a bogu ducha winny Vega wykrzywił się w grymasie i syczał, dotykając uderzonego miejsca. Lily zamurowało na dłuższą chwilę, bo coś takiego NIE POWINNO się zdarzyć! Szybko zlazła z taborecika z wyjątkowo karną miną. - Boże, Santi, nie chciałam! Tam był pająk i chciałam go zabić, ale on spadł... Bardzo boli? Popatrzył na nią z mordem w oczach, a ona przygryzła paznokieć, schowała miotełkę za plecami i uśmiechnęła się najniewinniej jak umiała. Spodziewała się reprymendy albo "Jesteś zwolniona!", ale zamiast tego szef jedynie pogroził palcem. - Twoja kara czeka na Ciebie w pokoju. Po wszystkim masz mi przynieść wszystko z powrotem. I bez wymówek! - zakomenderował i wyszedł trzaskając drzwiami. Najpierw zdziwiła się, lecz po przetrawieniu faktów zakryła usta dłonią. W języku Santorina "kara" mogła mieć tylko podtekst erotyczny. EROTYCZNY! Aż bała się, jak ta kara miała wyglądać. Zapewne zaraz się przekona, że mama miała rację i nieludzie są źli! Boże, tylko żeby nie zastała w pokoju czegoś takiego jak... ...nie, to nie był pejcz. To była sztaluga i znajdował się na niej zaczęty obraz. Ruda ścisnęła nasadę nosa, chyba dawne zboczenia zawodowe zaczynały mieszać jej w głowie. Podeszła do stanowiska, złapała pędzel i, spojrzawszy na dzieło, dostała pustki w głowie. Cokolwiek namaluje będzie się to miało jak pięść do nosa do tego, co już było na płótnie! Jeżeli to miała być jej kara, to brawo, Santorinie Vega, wielki z pana komediant! Pośpiesznie rozejrzała się po swojej kwaterze w poszukiwaniu inspiracji. Znalazła ją, połyskującą krwistą czerwienią na stojaczku w kształcie wykładanej atłasem kobiecej szyi. Eldar. No, to mogło zakończyć się katastrofą, ale jakby na to nie patrzeć należał, JESZCZE, do kadry pracowników. Zielonołuski potwór wylegiwał się na podwórzu i sądząc po delikatnym uśmieszku bardzo odpowiadało mu wiosenne słoneczko. Generalnie chyba do gustu przypadł mu cheroński, gorący klimat. Z zadowoleniem pacnął ogonem zakończonym pierzastą pitą. Rozkocurał się do tego stopnia, że przewrócił się na bok i grzał teraz drugą stronę potężnego cielska. Santorin mógłby przysiąc, że smoczysko mruczy gardłowo chociaż mógł to być też szum rozmów z tawerny. Podszedł bliżej, rozłożył sztalugę, zaczęty obraz umieści na miejscu i otworzył pudełko z farbami zawczasu, gdyż Eldar mógłby je uszkodzić szponami podczas prób pokonania haczykowatego zamka. - Eldar, mogę Cię prosić na chwilę? Mam dla Ciebie zadanie. Gadzina niechętnie otworzyła neonowe oko i skierowała łeb w kierunku wampira. Raczej nie był przyzwyczajony do tego, że rozmówca czegokolwiek od niego chce. - "Coś się stało?" - W pewnym sensie tak. Widzisz tę sztalugę? - "No. I co z nią?" - Chcę, żebyś coś namalował. Eldar zbaraniał. Usiadł tak gwałtownie, że ziemia lekko zatrzęsła się, a Santorin musiał wymachiwać rękami aby nie klapnąć tyłkiem na klepisku. Smok wycelował w siebie szponem. - "JA mam coś namalować? Rozum Cię opuścił?! Malowanie to rzecz dla istot człekokształtnych! Malgran się do tego lepiej nadaje...!" - Malgran też będzie malował. Brunatnoskrzydły spoważniał. W zasadzie... To czemu nie? Skoro on ma się wydurniać, to elf też będzie. I nie popuści mu chociażby dlatego faktu. - "Umowa stoi. Ale co to ma być?" - To już zależy od Ciebie. Może to być coś co lubisz, coś czego nie lubisz... Podać Ci pędzelek? - "No daj." Malgran z wytrzeszczonymi oczami drapał się po głowie. Nie takiego widoku się spodziewał, kiedy Eldar telepatycznie poprosił go o pomoc. Myślał, że chodzi o podrapanie między łopatkami, gdzie smok nie mógł sięgnąć i potrafił być z tego powodu bardzo upierdliwy. Zamiast wyginającego się "w cierpieniach" Eldara, ujrzał go w dużej mierze rozpłaszczonego przed sztalugą. W wargach ściskał koniec pędzelka, który co chwila moczył w żółtej farbie i kreślił kółka na płótnie. Zaś gdy rozmyślał, co by jeszcze dodać, zagryzał narzędzie pracy stawiając je do pionu, po czym znowu zaczynał coś smarować. Na widok Malgrana podniósł łeb i uśmiechnął się, ze względów oczywistych pozdrowił go telepatycznie. "Cześć Malgran." - Możesz mi powiedzieć, co Ty wyprawiasz? - zapytał, podchodząc i w gruncie bojąc się, co tym razem strzeliło smokowi do łba. "Maluję." - TO widzę. Ale co i po co i dlaczego? "Santorin prosił. I mówił, że Ty też masz malować." - Czy zawsze muszę się o wszystkim dowiadywać ostatni? - rzucił z wyrzutem, splatając ramiona na piersi w wyrazie chronicznego niezadowolenia. "Nie marudź tylko chodź tu i pomóż mi malować czarne gwiazdki." Stanął przed sztalugą, wziął od smoka pędzelek i uniósł wysoko brwi w odpowiedzi na to, co ujrzał. - Too... Gdzie mam postawić te gwiazdki? "Najpierw wszystko trochę zaokrągl i dopiero wtedy domaluj gwiazdkę... Nie, nie taką gwiazdkę! Taką bardziej płaską!" Wykrzywił usta wymownie, ale czynił, jak smok kazał. Inaczej strofowałby go telepatycznie i werbalnie dopóki by nie oszalał lub nie przyznał, że epokowe dzieło zostało "zniszczone" z jego winy. Po kilkudziesięciu minutach na dobre oderwał pędzel od obrazu, jednocześnie podziwiając zgrabny stos złotych... - "Bardzo ładnie! Podoba mi się! Mówiłem Santorinowi, że istotom człekokształtnym malowanie idzie lepiej, ale nie chciał słuchać." - przerwał potok myśli elfa, po czym lekko pyrgnął go nosem ramię. - "Teraz Twoja kolej." - Nie mam pojęcia, co mam namalować. - "Santorin powiedział, że to może być coś co lubisz albo czego nie lubisz." Malgran z namysłem przygryzł lekko dolna wargę. Zaryzykował. Przecież na tym obrazie i tak nic nie trzymało się kupy... Z Atroxem chyba poszło najszybciej. Łatwo było go wypatrzeć w sali jadalnej nie tylko dlatego, że był wyższy niż normalny człowiek. Wokół niego z reguły były pustki, bo ludzie odruchowo się od niego odsuwali. Santorin, mimo że sam nie był szaraczkiem w dziedzinie dziwności, też czuł swego rodzaju... dyskomfort, gdy przebywał blisko Atroxa, który jak zawsze był przerażająco rzeczowy, gdy coś ktoś od niego chciał. - Mam coś domalować? - Dokładnie. - W takim razie daj mi ten obraz i miejmy to już za sobą. Wampir bez słowa wręczył demonowi rozpięte na ramie płótno, a na stole postawił pudełko z farbami. Z szeroko otwartymi oczami patrzył, jak tamten opiera sobie obraz o uda i kant blatu, po czym używając raptem 3 kolorów zaczyna kreślić na płótnie falowane linie. Zastanawiał się czy to kolejna z demonicznych sztuczek, a może demony po prostu "umieją wszystko idealnie", że po niecałych 15 minutach Atrox oddał wszystkie akcesoria. - Już? - Santorin ze zdziwieniem odebrał obraz (ledwo zdążył okraść klientkę przy stoliku obok!) - Już. - Szybki jesteś. - Po prostu się nie rozczulam. Vega nic się nie odezwał. Po prostu zabrał manele i sztywnym krokiem udał się do swojego pokoju na szczytowym piętrze mieszkalnym. Rozsiadł się na fotelu z wysokim oparciem i atłasowym podbiciem i z zadowoleniem popatrzył na schnące dzieło. Żeby triumf smakował jeszcze lepiej odkorkował butelkę z ciemnego, niebieskiego szkła i nalał jej zawartość do kielicha ze szczerego złota i wykładanego drobnymi szmaragdami. Popijając krew z szykownego naczynia, które ukradł dawno temu podczas balu u pewnej markizy, wodził wzrokiem po w ogóle nie pasujących do siebie elementach. Jego podwładni mają ciekawe pomysły, naprawdę! Troszkę się nabiedził, by dodać ostatni, najważniejszy aspekt obrazu i nie zmieszać ze sobą farb w ohydną kompozycję. Może przesadził, kompozycja sama w sobie była tragiczna, ale o to mniej więcej chodziło. Teraz tylko poczekać, aż dzieło wyschnie i gotowe! Zszedł do jadalni późnym wieczorem. "Uśmiech Fortuny" nie był tawerną idealną i miewał swoje... abstrakcyjne dekoracje. Do jednej z takich należało wielkie, zakurzone poroże jelenia, które wisiało na ścianie nieopodal baru. Santorin kazał Kogicie oraz Lorze nalać wina do miedzianych pucharków i rozdać wszystkim, a sam zabrał się za ściąganie nieszczęsnego poroża. W jego miejsce powiesił zakryty białym materiałem pakunek. Mniej i bardziej podchmieleni klienci, a nawet pracownicy zaciekawili się tym, co działo się w tawernie. Alkohol dla wszystkich oraz tajemniczy przedmiot? No, no, ciekawe... Santorin wskoczył na krzesło, żeby było go lepiej widać i wymachami rąk uciszył wszystkich. - Dziękuję, dziękuję za uwagę! A teraz mnie, moi drodzy, posłuchajcie, bo mam coś ważnego do powiedzenia! ...Ej, bez wycia, dobrze? Będę mówił krótko! ...Nie, nie zostałem ojcem, bez takich teorii! ...Nie zamykam też tawerny! ...Aven, kurwa, przestań otwierać japę, bo próbuję przemawiać, a Ty w kółko trujesz i to się przedłuża! Rzeczony Aven zaczął się śmiać, Staszek z Jędrkiem podłapali temat, obudził się również Szefuńcio, po czym cały "klubik pokerowy", do którego należał Hefan, zaniósł się wesołością. Trudno było powiedzieć, czy to z powodu załamania na twarzy Santorina, czy przez ów grupkę pijaczków wszyscy w tawernie gruchnęli śmiechem. A może było to po prostu cholerne fatum. Wampirowi dłuższą chwilę zajęło uciszenie rozmów oraz chichotów. - Już mogę? Dziękuję... Kochani moi, jak sami dobrze wiecie, jeszcze parę lat temu to było totalne zadupie, a budynek, w którym jesteśmy, nadawał się do zburzenia. Dzisiaj śmiało mogę nazwać to miejsce domem. Ba! Jest to okoliczny... Zamknij mordę Aven! ...ośrodek kultury! Wypijecie za to ze mną!? Z gardeł zebranych wyrwał się ryk aprobaty. - W ciągu tych 2 lat wydarzyło się naprawdę sporo i, jeśli pozwolicie, nie będę przytaczał wszystkich ciekawych chwil, bo zeszłyby nam na to kolejne 2 lata! Ale ale! Jedna osoba tutaj obecna zasługuje na szczególne wyróżnienie! Bez niej nigdy nie pojechałby do "Czarciego Grosza" w Galateyi i nie zagrał w pokera, dzięki któremu wygrałem akt własności tej tawerny. Bez tej osoby "Uśmiech Fortuny" nie miałby tego specyficznego klimatu wolności, zwykłej niezwykłości i TEGO CZEGOŚ co sprawia, że chcemy tu wracać! A ja nie ukrywam, że przepuściłbym wszystkie pieniądze... - uśmiechnął się, w odpowiedzi otrzymując chór pełnych zrozumienia chichotów. - Moi drodzy! Przez ostatnie dni wszyscy pracowaliśmy nad prezentem dla naszego szczęśliwca! Każdy dodał coś od siebie i razem stworzyliśmy coś, co nas wszystkich charakteryzuje, coś, po czym można nas poznać! Jesteśmy Cherończykami, do cholery, i nie cierpimy, gdy ktoś o nas zapomina! Mam rację?! NO PEWNIE, ŻE MAM! - Podniósł do góry pięść, a tłum odpowiedział mu rykiem aprobaty. Niektórzy unosili kielichy, więc trochę wina polało się na głowy. Santorin kontynuował. - Dzisiaj mijają okrągłe 2 lata od otwarcia tego przybytku i chciałbym, aby nasza mała maskotka odsłoniła prezent dla niej, dla nas pracowników i dla was, żeby zapadł wam w pamięć tak głęboko, że nigdy nie zapomnicie o "Uśmiechu Fortuny"! IMPEK, CHODŹŻE TU I ŚCIĄGAJ TO PRZEŚCIERADŁO! Wampir zeskoczył na ziemię i ruchem ręki zachęcił chochlika, by przestał chować się za nogami Atroxa. Hefan wyraźnie nie wiedział, jak odnaleźć się w sytuacji. Lubił gorszyć ludzi, lubił wypić i chociaż lubił też uskarżać się na swój los, do "święta" na swoją część nie przywykł. Kiwał się na boki, kiedy szedł pod ścianę. Strzelił palcami, jakby chciał się rozgrzać, i zaczął machać nierówno nietoperzowymi skrzydłami. Koślawo coś podleciał na tyle wysoko, by złapać rąbek materiału okrywającego "niespodziankę", po czym spadł z hukiem. Potrząsnął głową i cofnął się, bo chciał zobaczyć, czemu nagle zapadła cisza. Obraz był... niezwykły, mówiąc delikatnie. Przedstawiał karykaturę Hefana wymachującego nad głową rubinową kolią. Dodatkowo jechał na białym króliku w goglach roboczych, który jeszcze trzymał w pyszczku piękną, czerwoną różę. Jakby tego było mało, puchate zwierzątko skakało po górze złotych pomarańczy z piekielnym ogniem w tle. Hałas wybuchnął nagle. Jedni klienci parskali zgorszeni, inni jęczeli i odwracali wzrok, a pozostali ryczeli śmiechem. Miedziany kieliszek z brzękiem wypadł zszokowanej Nissare z ręki. - Niech mi ktoś powie, że nie przyłożyłam do tego ręki... - To nie na moje nerwy. - Atrox jednym łykiem opróżnił kielich. - Już wcześniej mnie to ciekawiło... Kto namalował króliczka? - Malgran przekrzywił głowę. - Ja! Też myślałam nad kolią, ale widzę, że Lora wykorzystała ten pomysł. - Kogita podeszła bliżej, by lepiej przyjrzeć się rubinowemu naszyjnikowi. - Santorinie, Ty jesteś chyba chory na umyśle. - szepnęła Lora, bawiąc się pustym naczyniem. - "Nie prawda! Pomysł jest świetny! Malgran, zrobimy coś takiego dla Almariel?" - zagadnął Eldar, który zerknął do tawerny przez okno, szczerze zaciekawiony nagłym rumorem. Malgran wymownie przejechał dłonią po twarzy. Podobny gest wykonał Impek, ale z innego powodu niż pomysł smoka. Chochlik trząsł się, posiniał, po czym podszedł do Santorina i zaczął szarpać go za nogawkę. - Pojebało cię, krwiaku pieprzony! Takie rzeczy...! - zaczął. Lekko wychylił się zza nogi wampira, by ujrzeć wszechobecne zgorszenie na twarzach celebrujących. Czegoś takiego jeszcze nie widział. Tyle złego się stało jedynie z powodu podobizny? JEGO podobizny? Całe to obrzydzenie, niedowierzanie, bolesne grymasy? Zacisnął pięści na spodniach wspólnika. - To jest piękne! - wybuchnął płaczem i zaczął smarkać w czerwoną szarfę Santorina. "Cause they don't even know you All they see is scars They don't see the angel Living in your heart." ~ Sixx: "Skin" Arcymag bez większego zainteresowania powiódł wzrokiem po otaczającym go terenie. Pomimo późnej pory roku, w Cheronie wciąż można było już napotkać mnogość roślin zeschniętych z powodu susz. Żółtawe resztki zbite w kępy wystawały wśród mizernych zalążków błota, które nie miało szans być gęstsze niż glina. Wieczorna szaruga nie pozwalała określić, jak daleko znajduje się czarna ściana lasu, będąca jeno grubą kreską pod niebem, albo ile wynosi odległość od najbliższej siedziby ludzkiej, mrygającej na horyzoncie złotawym świetlikiem wielkości ziarnka piasku. Roderic odetchnął krótko i prychnął zniesmaczony powietrzem o wyraźnie ziemistej nucie. Oto kraj, z którego niegdyś wygnano światłe umysły oraz utalentowanych ludzi. Kraj ich przodków. Przez wieki nie uczynił kroku w stronę postępu... Jeszcze raz zmusił się do wzięcia głębokiego wdechu. Przymknął oczy w namyśle, doszukując się lekko słodkawego posmaku, jaki ma jedynie eter. Latami wyostrzany zmysł maga pozwalał mu wyodrębnić różnicę aromatów między subtelnością naturalnego eteru oraz tym pochodzącym od innego maga, bo dość dokładnie odzwierciedlał ulubione dyscypliny czarownika. Staked wykonuje tę czynność machinalnie, ponieważ funkcjonuje w nieustannym zagrożeniu ze strony środowiska. Kontynent jest spokojnym miejscem, gdzie silni marnotrawią talent na ochronę słabych. Bezsensowność tej idei przyprawiała Roderica o mdłości. - Magia Ognia o potencjale świeczki... Powietrze. Całkiem zdolny użytkownik... I Natura, ale jakby podzielona na dwoje. Nie po równo? - Dla pewności wykonał kolejny, tym razem krótki wdech, po czym uśmiechnął się cynicznie. - Ah nie... To magiczna bestia. Interesujący bukiet. Uniósł okrytą rękawiczką dłoń i chwilę z lubością obserwował rodzaj bladolawendowego dymu, tańczącego wokół palców. Wystrzelił czar ku niebu. Na odpowiedź nie czekał długo. Wkrótce w ziemię tępo uderzyły trzy mgliste wstęgi okraszone białawymi iskierkami i rozwiały się, pozostawiając po sobie przyniesionych gości - otuloną burgundowym szalem z frędzlami, rudowłosą ślicznotkę w beżowej sukience, która za sprawą sprytnego kroju podkreślała jej kształty. Do klęku podnosił się zapewne wysoki blondyn w biało-brązowym, luźnym stroju roboczym. Koło niego usiadła dziewka urody bardzo odbiegającej od takiej, jaką kojarzył Roderic, dlatego przez kilka sekund studiował jej uszy, włosy i puszysty ogon, najmniejszej uwagi nie poświęcając wyciskanym przez kreację walorom. Intrygował go szklany sześcian, traktowany niczym wielka przywieszka dla skórkowej bransolety. - Cholera, głowa mi zaraz pęknie... Malgran! Kogita! Czy wy nie umiecie czytać regulaminu albo jesteście głusi, że nie wiecie, że nie wolno używać magii w tawernie?! Malgran roztarł podrapany podbródek, którym wyrżnął w ziemię z nieznanych sobie powodów. Wyciągnął z włosów zabłąkany, trawiasty kikut z resztką listka i popatrzył na Lorę. Wszyscy wiedzieli, jak bardzo nieobecność Cahira odbiła się na jej psychice, a co za tym idzie i wyglądzie, lecz nadal miała w sobie ten tajemniczy dziki żar, który dochodził do głosu tylko wtedy, kiedy puszczały jej nerwy. W takich chwilach ciskała wszystkim, co miała pod ręką. Dziś mógł być to kamień, a elf nie chciał zostać oszpecony jeszcze bardziej. - Nie zwalaj na mnie, to nie moja sprawka. W ogóle to gdzie my jesteśmy? Kogita? Co Ty wyprawiasz? Spojrzał na Lisicę spod zmarszczonych brwi, wyraźnie nie rozumiał dlaczego to zawsze śmiałe stworzenie nagle z oczami przepełnionymi strachem zaczęło powolutku cofać się na czworaka, jakby chciało schować się za Killinthorczykiem. Musiał przyznać, że dziwnym zrządzeniem losu takie zachowanie Kogity, jej zaufanie mu schlebiało. Głośne chrząknięcie odwróciło uwagę wszystkich od poszukiwania argumentów do sprzeczki oraz źródła nagłego ściągnięcia ich w to miejsce. Popatrzyli na stojącego przed nimi osobnika w błękicie i czerni. Stał wyprostowany niczym struna, z rękami splecionymi za plecami, tak jak w nawyku mają wszystkie osoby piastujące wyższe stanowisko. Lora pomyślała, iż nie jedna kobieta mogłaby wodzić za nim oczami, chociażby ze względu na prezencję. Wielu mężczyzn po osiągnięciu średniego wieku przestaje o siebie dbać, a ten tutaj nie garbił się, brzucha nie miał, nawet krucza bródka wokół ust była niemal idealnie wypielęgnowana. Roztaczał aurę siły oraz pewności siebie i wszystko byłoby niczym we śnie, gdyby nie te potworne oczy - zimne i spoglądające na świat wokół z taką pogardą, jaką okazuje się zapchlonym żebrakom. Z kolei Malgran nie dbał o wrażenia wizualne. Zmarszczył podejrzliwie brwi, badawczo wpatrzony w mężczyznę z powodu odczuć, jakie wywoływał - mocne mrowienie w palcach, delikatne jeżenie się włosów oraz gęsia skórka. Podobnie czuł się pierwszego dnia w Cheronie, kiedy uderzył go nadmiar eteru w powietrzu. Obcy zdawał się nim emanować. Mag! Lecz zdecydowanie innej kategorii niż Ci, których Malgran zdążył poznać podczas pracy w "Uśmiechu Fortuny". Atrox nie obnosił się ze swoimi umiejętnościami, magia Kogity była dość subtelna, Lora czarowała "sztucznie", zaś Cahir, choć obyty, zdolny był jedynie do destrukcji. Elf przyłapał się na myśli, iż czarodziej przypomina mu trochę przywódców Ordo Corvus Albus, bo znać po nim było doświadczenie i "to coś". Wszyscy drgnęli, gdy mag oszczędnie machnął ręką dla pokreślenia swoich słów, brzmiących obcym akcentem. - Dawno temu zgubiłem pewną... rzecz. Z pewnych powodów bardzo dla mnie ważną. Przeznaczyłem wiele środków na jej znalezienie. Niestety bez rezultatu. Aż do teraz. Szczęśliwie odzyskałem ją całkiem niedawno i to dzięki jednemu z was. Pofatygowałem się tutaj, żeby osobiście podziękować temu, bez kogo nigdy nie udałoby mi się odnaleźć mojej zguby. Chciałbym również zadać parę pytań, ponieważ znajda jest w pewnym stopniu niekompletna i żywię nadzieję na współpracę. Lora przymrużyła oczy. Nie uprawiała już swego zawodu, lecz nauki matki, nakazujące zwracać uwagę na szczegóły, dały o sobie znać. - Miło nam. Jeszcze milej byłoby, gdyby zechciał nam Pan wyjawić, cóż takiego się odnalazło. Wtedy szybciej dowiemy się, czego... - To nie istotne. - Przerwał raptownie przybysz. - Interesuje mnie tylko brakująca część. Doskonale wiem, że mieliście z nią styczność. - Przecież to obłęd! Skąd mamy wiedzieć, czego nie ma, kiedy nie wiemy od czego to było! Kogita ścisnęła rękaw koszuli Malgrana i pociągnęła tak delikatnie, by można było to poczuć, lecz aby nie ściągać niepotrzebnie uwagi maga, który trawił czas na obserwowanie Lory. Elf przekrzywił nieznacznie głowę, jednocześnie nie spuszczając wzroku z obcego. - To di Ardo! - Pisnęła cicho i stuliła pokornie uszy, a Malgran wytrzeszczył oczy. - Że co? - To di Ardo! Ten sam, który odwiedził Sekizo i zagotował krew w trizońskim ministrze! - Ale przecież Cahir też jest... Chcesz powiedzieć, że ci dwaj są spokrewnieni? Szepczący niemal podskoczyli w miejscu, gdy powietrze rozdarł władczy ton czarodzieja, którego wyraźnie poirytował brak rezultatów i niekompetencja przesłuchiwanej. - Zapytam jeszcze raz: GDZIE-JEST-DARGRIMA? Nie rób ze mnie głupca, dziewczyno, czuć nią od was na milę! - Jaka "dargrima"? Co to jest? - Wystrzelił Malgran, kierowany zarówno ciekawością oraz troską o bezpieczeństwo Lory, jeżeli Kogita nie kłamała co do umiejętności di Ardo. - Pewnie jakieś magiczne gówno, cholernie cenne, skoro nie chce powiedzieć nawet, jak to wygląda... Rozległ się dźwięk podobny do uderzenia mokrą szmatą o blat. di Ardo stał zagadkowo wpatrzony w Lorę, z nieznacznie uniesioną ręką, jakby chciał uciszyć rozkrzyczają grupę ludzi, zaś jego obiekt zainteresowania urwał wypowiedź w pół zdania i klęczał na ziemi z przekrzywioną na bok głową. Kiedy obróciła powoli twarz, na policzku czerwienił się pociągły ślad, jakby została surowo skarcona za pyskówki. - Dość już powiedziałaś. - Pożałujesz tego. Cahir rozerwie cię na strzępy! - Syknęła, spoglądając niczym wściekła żmija, jednak mag zamiast zmieszać się wobec groźby bez pokrycia, ponieważ polimorf przepadł dość dawno temu, sprawił wrażenie jawnie zaintrygowanego. Ledwo widocznie pochylił się w stronę Rudej. - Chyba źle usłyszałem... KTO mnie rozerwie na strzępy? - Cahir. Cahir di Ardo, najpotężniejszy mag w okolicy! Takich skurwieli, jak Ty, rozkwasza skinieniem palca! Malgran poczuł się trochę urażony. Przecież on też był magiem, z talentem, wiedzą oraz smokiem. Doświadczenia również miał więcej niż polimorf! Dlaczego więc o nim nie wspomniała w charakterze straszaka, tylko o Cahirze, którego z resztą nie było? Wszystko przez ćwiczenie zaklęć obronnych, nikt nie traktował go poważnie... Nagle mag wybuchnął śmiechem. Aroganckim, zimnym i zadziwiająco nieszczerym, jednakże w żaden sposób nie kolidującym z jego wyglądem, jakby tylko takie zachowanie doń pasowało. Innego też nie przejawiał, lecz o tym nie mogli wiedzieć. - Jedyni di Ardo, których znam, to mój wnuk i prawnuczka... Chyba, że masz na myśli tę budzącą we mnie odrazę hybrydę, która pretenduje do nazwiska. Jedyne, co ich łączy to moja krew oraz to, że żadne nie nazywa się "Cahir". - Nie, to nie prawda! Cahir nigdy! ...nigdy by mnie nie okłamał... - Wrzasnęła machinalnie Lora, w pewnym momencie zacinając się w pół zdania. Spuściła wzrok. Czy aby na pewno by jej nie oszukał? Jeśli nie nazywał się Cahir, czemu nic nie powiedział? Nie wspomniał ani słowem, że ma rodzinę! Nie ufał tej, której mówił, iż ją kocha? Dlaczego?! Mag najwyraźniej wyczuł gęstniejące w powietrzu zwątpienie. Jego mściwy uśmiech nadał mu wyglądu łasicy. Odezwał się zadziwiająco przymilnie: - Skoro mi nie wierzysz, czemu sama go nie zapytasz? Wyciągnął rękę w bok i zgiąwszy palce, niczym lalkarz, oszczędnym ruchem uniósł nadgarstek. Z usianego resztkami roślinnych kikutów klepiska podniosło się coś, na co nikt wcześniej nie zwrócił uwagi. Koło nogi przybysza klęczał Cahir i jednocześnie nie-Cahir. To był wrak człowieka. To ciało zachowało ludzki kształt jedynie dzięki resztkom niegdyś widocznych doskonale mięśni oraz miejscowej opuchliźnie. Nienaturalna bladość przeplatała się z fioletowo-zielonymi kształtami sińców oraz brzydkimi, różowo-czerwonymi obwódkami licznych acz płytkich ran w różnym rozmiarze, od maleńkich wielkości i szerokości wykałaczki po takie przecinające korpus na pół. Mnogość niechlubnych pamiątek po batach, pałkach, kastetach i innych narzędziach tortur wieńczyła pokrywa z zaschniętej krwi oraz brudu. Bezsilnie przekrzywiona głowa stanowiła ukoronowanie doświadczonego okrucieństwa - pozbawioną wyrazu twarz-maskę niemal przecięto na pół. Głęboka rana ciągnęła się od prawej brwi, poprzez oko i zahaczała o górną wargę. Niegdyś musiała krwawić obficie, o czym świadczyły zaschnięte, brązowawe strugi, lecz teraz całość była jednym, wielkim strupem. Strzęp człowieka miał ręce zwieszone bezwładnie. To kontrolowana przez maga obroża utrzymywała go we względnym pionie. Oddech więźnia był chrapliwy i przerywany, mimo to doskonale słyszalny pośród ciężkiej ciszy, która nagle zapadła. Czarodzieja wyraźnie zadowoliły uczucia, jakie wzbudził widok zmaltretowanej hybrydy. Napawał się strachem na ich twarzach, oczy postawione w słup w tępym niedowierzaniu bawiły go do głębi. Lecz uśmiech wykwitł dopiero wtedy, gdy pyskaty rudzielec uniósł dłoń do ust, a jej zielone tęczówki zaszkliły się. Zgiął palce nieco bardziej. Obroża zareagowała niemal od razu, zaciskając się mocniej, aż więzień pokazał zęby. Z drobnych ranek na trzykrotnie rozbitych wargach pociekła krew. - Cóż to? Już nie masz nic do powiedzenia? Gdzie twój animusz? Czyżby upadł wraz z twoją wiarą w tego nędznika? Ludzie z kontynentu są żałośni... Malgran obserwował Cahira szeroko otwartymi oczami. Pamiętał, jak kipiał wigorem, zawsze idącym pod rękę z gniewem. Chociaż duszę miał złą, we wszystko co robił wkładał serce. Inaczej nie wyzwałby Eldara na pojedynek, nie upierałby się przy nauce zaklęć obronnych, nie dbałby o to, by Lora nie dowiedziała się o grożącym mu niebezpieczeństwie. A teraz? Pies na smyczy, drżący spazmatycznie w walce o oddech. Nawet buzująca ogniem ręka zmarniała do postaci ogniska na granicy wygaśnięcia... Elf zacisnął pięść na kupce trawy i zaczął się trząść. Nie rozumiał, co ludzie muszą mieć w głowach, by dopuszczać się takiego okrucieństwa względem własnego gatunku. Najgorsza była świadomość, że to jego wina. Nawet czułą, elfią duszą może zawładnąć frustracja oraz gniew, dlatego mówił coraz głośniej: - Jak... Jak tak można?! Kim jesteś, by pastwić się nad własną rodziną! - Nazywam się Roderic di Ardo, a ta hybryda to mój pierworodny. Z Killinthorczyka zeszło powietrze. Wpatrywał się w mężczyznę zbity z tropu. O-Ojciec? - Nie masz prawa mówić o sobie "ojciec"...! - Dlatego nie używam tego sformułowania. - Przerwał Roderic. Obrócił dłoń niemal artystycznym ruchem. Cahir wziął gwałtowny wdech, kiedy niewidzialna siła chwyciła go za tors i uniosła nieznacznie do góry. Lekko wygięty do tyłu, ledwo łapał powietrze. - Nie postrzegam tego mutanta, jako "syna". To, co tutaj widzisz, jest efektem pracy dziesięciu pokoleń i niczym więcej. Ja mu dałem życie i życie jest mi winien. Jeśli będzie grzeczny to nie umrze, bo, jak rozumiem, ta kwestia denerwuje cię najbardziej. - Jesteś potworem! - Typowa ignorancja... Jestem człowiekiem ciekawym świata i nie lękam się sięgnąć po to, co innych odstręcza. Wiedziałeś, że osoby cierpiące na polimorfię mają zadziwiające zdolności do odnowy? Uszkodzone ciało i ubytek krwi szybko się regenerują, lecz organizm nie jest w stanie odtworzyć brakujących organów lub kończyn. Intrygujące, zważywszy na fakt, iż ich krew po obróbce termicznej spowalnia proces starzenia nawet kilkunastokrotnie. Zaś transfuzja umożliwia zmianę kształtu, jednak tylko określoną ilość razy. - Urwał i zmarszczył brwi, przyłapawszy się na zbytnim rozwodzeniu się nad niedawnymi odkryciami. Ci... ludzie... nie rozumieli jego pasji, dlatego nie było sensu dalej strzępić język. Popatrzył po ich twarzach zastygłych w wyrazach od obrzydzenia po przerażenie. - Ostatni raz ponawiam pytanie. Gdzie jest dargrima? Za każdą złą odpowiedź ukarzę hybrydę. Kogita skurczyła się w sobie, kiedy na nią padł obowiązek pierwszej odpowiedzi. Przestała stukać paznokciami w szklany sześcian, co robiła od dłuższego czasu za plecami Malgrana. Ponieważ nie była w stanie wydusić z siebie słowa, pokiwała lękliwie głową. - Cóż... Szkoda. - Roderic zgiął nieco palce. Podtrzymywane magicznie ciało odpowiedziało natychmiast, rozciągając się na całą długość. Towarzyszący przesadnemu prostowaniu ból sprawił, iż Cahir wyszczerzył zęby. - Następna. - Nie wiem co to jest... Nie wiem gdzie to jest... Proszę, puść go. - Lora złożyła dłonie niemal błagalnie, przez kotarę łez spoglądając, jak jej ukochany kłamca cierpi katusze. Mag się nie wzruszył. Beznamiętnie rzucił: "Źle" i zgiął palce niczym szpony. Ciało Cahira z dziwnym, oślizgłym chrzęstem wygięło się w łuk jeszcze bardziej, aż z poranionego gardła polimorfa wydobył się przerywany jęk. Spojrzenie, które spoczęło na Malgranie mówiło jasno, iż teraz od niego wszystko zależy. Elf wodził wzrokiem od Roderica do Cahira, później miarkował co powiedzieć, szukając wskazówek na ziemi. Jeżeli odpowie źle... Na dęby Elenael... - Wiem tylko, że jest gdzieś w pobliżu... - Bąknął wymijająco. - Źle. - Skwitował krótko tamten, po czym zacisnął pięść. Głośny trzask splótł się z krótkim wrzaskiem Cahira. Ze wszystkich ran trysnęła krew, kreśląc w powietrzu delikatne łuki. Później spływała powoli po ciele i skapywała na ziemię z ohydnym pluskiem. Pomimo nieznacznego potrząśnięcia, Cahir nie zdradził żadnych oznak przytomności, więc Roderic stracił zainteresowanie. - Jako, że cokolwiek z siebie wydusiłeś, należy ci się nagroda. Możesz to sobie zabrać. Malgran stracił dech, kiedy arcymag cisnął w niego bezwładnym ciałem. Szorował plecami po ziemi przez kilka metrów. Przez chwilę nie docierały do niego żadne odgłosy. Przytomniejąc powoli, dźwignął się na łokcie i wysunął spod Cahira. Położył mu rękę na łopatce, lecz nie zdążył nim potrząsnąć, bo coś go ukłuło. Syknął cicho i spojrzał na dłoń, chcąc sprawdzić czy nie jest gdzieś przecięta. Jednak jedyne, co ujrzał, to mnóstwo krwi. Obraz zakrył się czerwienią, miał wrażenie, że jest wszędzie. Zemdliło go potężnie. Z trudem zmusił się, by rzucić okiem na wielki, rozmokły strup. Wtedy też dotarło do niego, że czegoś brakuje, że nie ma skrzydła. Więc nadział się ręką na jego...resztkę? Przesunął wzrokiem po leżącym na wznak ciele niedawnego nauczyciela, którego plecy przypominały pień drzewa odrapany przez rysia. Tyle złego doświadczyć... Z otępienia wyrwał go wrzask Kogity. Lisica przeleciała obok niego, kilkukrotnie odbiła się od ziemi i padła bez ruchu. Szczątki jej magicznego sześcianu leżały wszędzie. - Kogitaaa! - Wrzasnął z sercem ściśniętym strachem, ale nie otrzymał odpowiedzi. Obrócił wykrzywioną w grymasie twarz w stronę Roderica. Mężczyzna płynnym, artystycznym wręcz ruchem zakreślił w powietrzu łuk niedawno przyzwanym czarem - biczem wodnym, skrzącym się od wielobarwnych drobinek eteru, które zapobiegały utracie właściwej formy. Eldar! Gdzie Ty jesteś! Zaczęło się! "Nie mogę wyjść!" Jak to nie możesz wyjść!? "Nie mogę wyjść ze stodoły, na zewnątrz jest jakaś skalna klatka!" To ją rozwal, w końcu jesteś smokiem! "Nie mogę nawet drzwi otworzyć, to jak mam ją rozwalić!?" Eldar, Ty.... Urwał groźbę w połowie, bo coś wilgotnego i chropowatego zarazem dotknęło jego skóry. Zaskoczony spojrzał w dół. Powykręcane, jakby powyłamywane palce Cahira zacisnęły się słabo na nadgarstku elfa. Nieznacznie uniósł głowę i wykręcił ją na tyle, by chociaż ukradkiem spoglądać na Malgrana w miarę zdrowym okiem. Z szeroko otwartych ust nieustannie ciekła mu krew zmieszana ze śliną, a przy każdym ciężkim oddechu dało się słyszeć głośne grzechotanie. Elf szeroko otworzył oczy, pewną cząstką duszy nie pojmując, jak silną trzeba mieć wolę, by pomimo tylu cierpień jeszcze mieć siłę na cokolwiek. Czy on sam potrafiłby coś z siebie wykrzesać, gdyby był w podobnej sytuacji...? Wtem go olśniło. Cahir wiedział o dargrimie oraz, że Roderic po nią przyjdzie. Pokazał ją nawet kiedyś, mówiąc, iż "o to cały raban" - o malutki fragmencik broni. Eldar... Rzekoma klatka... Cahir ukrył dargrimę w leżu Brunatnoskrzydłego, by zatrzaśnięta bestia nie mogła oddalić się od "swojego" skarbu! - Cahir, czy Ty...? Polimorf wygiął popękane usta w czymś, co z założenia miało być uśmiechem. Przyznał się, nim z długim westchnieniem uderzył głową o ziemię. W tej samej chwili coś wystrzeliło zza Malgrana. Okazało się to kobietą w czarnym, opinającym ciało ubiorze. Zamaszystym ruchem wyszarpnęła z pochwy zgrabny rapier o pozłacanej, niemal przesadnie artystycznej rączce, po czym pchnęła przed siebie, wbijając ostrze w wodną wstęgę. Czar, który prawdopodobnie miał przebić elfa na wylot, rozdwajał się i skręcał w zamarzniętą serpentynę, a z miejsca, gdzie stykał się z klingą, biło białe światło i sypały się płatki śniegu. Bicz nie pozostał zlodowaciałym tworem, lecz jego końce topniały nienaturalnie szybko. Wkrótce bliźniacze twory popędziły z powrotem w stronę Roderica, na jego rozkaz łącząc się w jeden, owinął się wokół nóg maga i uniósł swój "łeb" niczym gotowa do ataku żmija. Kobieta kilka chwil spoglądała znad zdobień jelca, po czym opuściła powoli broń. Malgran dostrzegł, że wokół ostrza wiją się smugi powietrza. - Lora jest za daleko od nas... Musimy skupić na sobie uwagę Roderica inaczej niemagiczna jest na straconej pozycji. Malgran wpatrywał się w kobietę próbując odgadnąć skąd się wzięła, skąd ich zna i skąd u niej zainteresowanie sprawą. Czynił to wbrew sobie, nieznanym sposobem zawładnął nim jej powabny głos, który pieścił uszy i obiecywał wszystko. Z trudem otrząsnął się z uroku. - Ale co z Kog-...? - Skup się, na boga! - Wrzasnęła, po czym wykonała serię pięciu szerokich wymachów rapierem, odbijając na boki posłane ku niej wodne pociski, które zaścieliły ziemię lodowymi szpikulcami. - Skup się, bo pozabija wszystkich. Ja atakuję, Ty stawiasz bariery dla mnie, siebie, Cahira i Lory jeśli trzeba. Roderic nie może dostać wsparcia. - Jakiego znowu wsparcia, o czym Ty mówisz? Przecież oni mu nie pomogą... - Odparł, podnosząc się szybko. Kilkukrotnie zacisnął i rozprostował palce, by rozgrzać je, przygotować do formowania odpowiednich układów do przywoływania magicznych tarcz. Zmarszczył brwi w powadze. Domyślał się, czym może być "wsparcie", lecz i tak chciał się upewnić... - Ciało składa się głównie z wody. Krew też. Roderic to mag wody. Kontrolując wodę w ciele, kontroluje Ciebie. A teraz skup się z łaski swojej! Uniosła broń na wysokość szczęki i wystrzeliła do przodu ślizgając się raptem kilka centymetrów nad ziemią. Rodericowi oczy błysnęły niebezpiecznie nim złożoną w grot dłonią wskazał "głowę" wodnego węża i machnął ramieniem, puszczając czar w obszerną obręcz. Czubek rapiera nie był w stanie przebić się przez tę obronę, ale kreślił na niej zamrożoną linię pełną mniejszych i większych zadziorów. W miarę kolejnych uderzeń nowo stworzonym lodem ostrze zsuwało się coraz niżej, aż zostało zepchnięte. Wodny pierścień nagle pękł i biczowaty koniec zamiast uderzyć w kobietę, prześlizgnął się po żółtopomarańczowej powłoce. Czarodziejka odskoczyła do tyłu. Bronią nakreśliła w powietrzu łuk. Siwa mgiełka w jednej chwili scaliła się w szwadron sopli, które pomknęły w stronę Rodrica, gdy kobieta "pchnęła" dłonią. di Ardo wykonał ruch, jakby chciał ochlapać oponentów. Zamiast tego z prawdziwie wodnistym chlupotem z popękanej ziemi podniosły się wszelkie resztki wilgoci i zbiły z wielką bańkę, następnie uniesieniem rąk przekształcono ją w wodną ścianę. Roderic stanął odrobinę bokiem, para magów przewiercała się wzrokiem. Ona poprawiła uchwyt na rękojeści, on uniósł głowę z godnością. Kiedy ruszyła gwałtownie, wodna bariera błyskawicznie zmieniła kształt na bicz i śmignęła po ziemi. Lora nigdy czegoś takiego nie widziała. Od kiedy mieszkała w "Uśmiechu Fortuny" magię jako taką widywała w formie uroczych światełek, nieszkodliwych płomyczków albo otoczki dla przyzywanych drobiazgów. Była troszkę bajkowa. Zaś gdy wyobrażała sobie jej potężniejsze przejawy - spektakularne burze uderzające w zamki, deszcze ognia spadające na pola bitew - miała w sobie coś epickiego. Tutaj nie było epickości. Ci magowie nie popisywali się przed sobą, oni uderzali, by zabić. Postępowali, jakby stanowili jedność z własnymi czarami. Mężczyzna zachowywał się, jakby naprawdę był wodą. W jego ruchach próżno szukać agresji, przywodziły na myśl falę, przypływ i odpływ. Pracował, kontrolując ten sam wodny twór i każdy subtelny gest stanowił koniec jednego aktu oraz początek drugiego. Sposób poruszania przejawiał coś, co śmiało można było kreślić mianem artyzmu - tańczył z wodą. Kobieta zaś uderzała błyskawicznie, co chwila zmieniając miejsce, pozycję, kąt nachylenia ostrza. Czasem gięła się, jak gałązka wierzby, zręcznie unikając ciosu. Była zwiewna w złym kontekście, delikatne wygięcie ciała przeobrażała w gwałtowny wypad, ślizg w bok w kontrę wieńczoną trzykrotnym kłuciem. Malgran zdawał się nie pasować do przypisanej mu roli. Co chwila układał palce w różne znaki i rozciągał utworzone zaklęcie w złotopomarańczową powłokę tuż przed kobietą w czerni bądź przed sobą, jeżeli jakiś wodny pocisk zabłąkał się w jego stronę. Robił to dość szybko, ponieważ tarcze rozpryskiwały się na iskierki od pojedynczego uderzenia. Nie były idealne... Nagle poczuła się przytłoczona. Jej marne, pierdzące Świetliki w tej walce nie przydałyby się na nic, chociaż czuła wewnętrzną potrzebę, aby coś zrobić, żeby nie być zdaną na łaskę i niełaskę Roderica. Patrząc na tego di Ardo widziała tyrana pozbawionego skrupułów. Kogita powiedziała kiedyś, że "ta rodzina to banda psycholi" - teraz wiedziała, co miała na myśli. Mając taki przykład i takiego oprawcę, Cahir nie mógł mieć innego nastawienia do ludzi. Jak żyć, będąc całe życie zaszczutym przez własnego rodzica...? Spojrzała tam, gdzie Cahir upadł. Łzy ponownie podeszły jej do oczu. Kochała go, cholernie go kochała i nienawidziła za to, że ją zostawił. Ale kiedy w końcu go zobaczyła, to co z niego pozostało, serce podeszło jej do gardła. Tak się trząsł, tak mało miał w sobie uporu, który pamiętała. Krzyczała razem z nim i płakała za niego, gdy coś w nim trzasnęło. Paraliżowała ją świadomość, że jej niepokonany mag uległ w męczarniach. Pragnęła znaleźć się koło polimorfa, tak blisko a tak daleko być może wydającego z siebie ostatnie tchnienia. Latające wszędzie zlodowaciałe drzazgi uniemożliwiały Lorze zmianę miejsca. Boże, przecież to nie może dziać się naprawdę...! Polimorf z cichutkim stęknięciem rozkleił oko. Świat skrył się za kotarą z mgły. Nieporadnie uniósł rozbitą głowę i z trudem dostrzegł poruszającą się przed nim stopę, a później kawałek łydki. Jego myśli płynęły tak wolno, iż przez chwilę nie wiedział, kto przed stoi. Ah, Malgran... Podkurczył powyłamywane palce i niegramotnie podniósł się na łokcie. Porażający ból w prawej nodze wyrwał z gardła ucinany, chrapliwy krzyk, który przerodził się w wyplucie garści krwi. Cahir machinalnie chwycił się za udo. Drżał i kołysał się, podczas gdy krople potu zmieszanego z krwią spływały mu po twarzy. Nie czuł stopy. Ale musiał iść naprzód, bo tam, gdzieś za tą ścianą z zeschłej trawy była Lora, jego Lora, za którą tęsknił i której istnienie próbowano zanegować. Zacisnął zęby i zaczął się mozolnie czołgać, szerokim łukiem omijając pole walki. W całej zawierusze nikt nie zwrócił uwagi na jego zniknięcie... Czarna tąpnęła głucho przed Malgranem nieco zziajana. Prychnęła jak wściekła kotka i wyprostowała się. Przenosząc ciężar ciała na jedną nogę, oparła dłoń na biodrze, po czym wskazała Roderica rapierem. - Pogratulować kondycji, di Ardo. Roderic płynnymi ruchami dłoni przed sobą "przerzucał coś", zaś ogromna bańka wody nad jego głową rozciągnęła się i zaczęła krążyć po trajektorii znaku nieskończoności. - To nie kondycja, a refleks, którego wam, magom powietrza, najwyraźniej brak. To przykre, że stawiacie na szybkość i ilość, zamiast na jakość. Przyznam, iż spodziewałem się ciut więcej po niesławnej Jellenie Montsimard. Malgran spojrzał wielkimi oczami na kobietę. Już kiedyś słyszał jej imię... - Jellena... Montsimard...? - Czy mnie uszy nie mylą? Nie wiesz z kim współpracujesz, elfie? Zaprawdę, jesteś tak zabawny, że aż mi cię żal! - Zamknij się, Malgran, i postaw mi tarczę poziomo. Elf poczuł się głupio, kiedy Roderic go wyśmiał, i jeszcze gorzej, gdy Jellena potraktowała go, jak przygłupiego pomagiera. Rzucił jej mało życzliwe spojrzenie, lecz uczynił to, czego chciała. Czarodziejka wyrwała przed siebie. Skoczyła na tarczę i przy pomocy zaklęcia powietrza wybiła się nienaturalnie wysoko. Zaraz po wyjściu z szybkiego salta, obróciła się wokół własnej osi i posłała w arcymaga kolejny klucz lodowych ostrzy. Tamten nakrył się wodą, jak kocem, lecz twarz Jelleny zbladła gwałtownie, kiedy przez tę powłokę nagle przebiła się ręka. Kobieta zawisła w powietrzu, zaczęła charczeć, łapać się za pierś i kopać bezwiednie. Złapał ją za krew! Roderic łagodnym ruchem odgarnął wodę na bok i niedbale strzepnął kilkukrotnie nadgarstek. Jellena uderzała w ziemię bezlitośnie, następnie di Ardo rozrył nią klepisko i wyrzucił wysoko w powietrze. Przekształcił kulę wody w bat i silnym uderzeniem jego końca wbił czarodziejkę w piach. Z trudem podniosła się do siadu, z sykiem chwyciła za ramię. Szczerząc zęby, podniosła wzrok i oniemiała. Roderic stał z uniesionymi ramionami, a za nim czaił się twór o kształcie wężowego smoka, stroszący lodowate kolce, którymi Jellena do tej pory ciskała. di Ardo raptownie opuścił ręce. Czar machnął skrzydłami, rozwarł szczęki i z przeraźliwym wyciem powietrza pomknął naprzód. Nie uderzył od razu, lecz owinął się wokół Jelleny oraz Malgrana, zamykając ich w wirującej bez przerwy kopule. Uwięzieni przywarli do siebie plecami, jeden nieustannie tworzył kolejne tarcze, druga zdrową ręką próbowała zamrozić pułapkę, przez pierwsze kilka minut dodając jedynie coraz więcej ostrych odłamków. Roderic całkowicie stracił zainteresowanie dotychczasowymi przeciwnikami i spojrzał na Lorę. Ruszył w jej stronę dość leniwym krokiem, lecz i tak serce dziewczyny przyśpieszyło niemal dwukrotnie. - Pytanie znów wraca do ciebie: gdzie jest dargrima? Oświecisz mnie, a może w tym kraju egzystuje jedynie bezwartościowa ciemnota? Dziewczyna cofnęła się odruchowo. Była w beznadziejnej sytuacji. Jeżeli Malgran, który tłukł zaklęcia obronne od kilku tygodni oraz ta cała "niby sławna" z jakiegoś powodu Jellena Montsimard nie dali rady jednemu magowi to jakie ona, zwykła ex-dziwka, ma szanse? Pośpiesznie pokiwała głową. - To twoja odpowiedź? Wiara w hołotę nigdy mi się nie opłaca... - Burknął butnie, od niechcenia wyszarpując z ziemi wodną bańkę. Jednym ruchem rozsmarował ją w dysk i posłał, niczym czakram. Lora skurczyła się w sobie i zacisnęła powieki. Przygotowała się na jakiś ból, na setne sekundy, kiedy będzie jeszcze słyszała rozszarpywanie mięsa. Zamiast tego dobiegł do niej tępy huk, jakby coś się ze sobą zderzyło oraz cichy syk. Ostrożnie otworzyła oko. Gdy gęsty obłok pary nieco zrzedł, można było dostrzec Roderica, a także jego dziwny wyraz twarzy. Przez chwilę chyba sam nie wiedział, czemu jego czar nagle zniknął, z dezorientacją w oczach oglądał się na pułapkę z Malgranem i Jelleną w środku i wracał do Lory. Wtem zaczął popatrywać gniewnie spod zmarszczonych brwi. - Trzeba było leżeć. - Syknął. Niewiele rozumiejąc, Ruda podążyła za wzrokiem Roderica i mimo wszystko w jej duszy wezbrała radość. Niecałe dwa, może trzy metry przed nią, troszkę na uboczu był Cahir. Stał niepewnie, w dużej mierze opierając cały ciężar ciała na jednej nodze. Umazany czerwienią i burgundem, z ledwo widocznymi kłami i pocięty na ciele wyglądał, jak potępieniec wywleczony z najgłębszych czeluści piekieł. Ciężko robił klatką piersiową, nawet z tej odległości dało się słyszeć jego rzężenie. Mimo to cały czas trzymał wyciągniętą rękę, palce pokracznie opuścił do dołu, wyraźnie nie mogąc zacisnąć pięści. To on "zbił" czar Roderica. Lora z ulgą, czy też nadzieją dostrzegła, iż w przygaszonym oku Cahira tli się jakiś strzępek uporu. Nie zapomniał o niej. - Gdzieś schował dargrimę! Cahir nic nie odpowiedział. - Przysięgam, będę ci łamał kości kawałek po kawałku, aż wyrwę ci z gardła jej położenie! - Wydarł się Roderic, zaciskając pięść i wygrażając nią, co młodszy di Ardo skwitował pokazaniem takiego. Arcymag zatrząsł się ze złości, po czym przybrał odpowiednią postawę do ataku; stanął bokiem, jedną rękę wyciągając przed siebie, a drugą chowając za plecy. - Ty bezczelny... Niech będzie. Trup też się nada. Roderic ponownie zaczął aż artystycznie wyginać dłonie, chwytając wodę wyciągniętą z ziemi i posyłając ku Cahirowi. Polimorf zaś miał bardziej ordynarny styl - pracował ramionami, jakby okładał worek zboża. Nie musiał skądś "kraść" ognia, po prostu wystrzeliwał go z knykci. Wzajemnie zbijali swoje zaklęcia i obłok pary pokrył teren. Lora jednak widziała coraz słabsze płomienie Cahira, jak oddycha coraz ciężej i pot spływający po jego twarzy. Kilka razy potrząsał głową by odgonić słabość, parę wodnych pocisków przepuścił bez większej szkody. Ale podczas kolejnego uniku szczęście już mu nie dopisało, magia odmówiła posłuszeństwa. Ognista smuga prześlizgnęła się po powierzchni zlodowaciałego tworu, zmieniając jego objętość, lecz nie dając rady całkowicie go unieszkodliwić. Szpikulec długi jak pogrzebacz przebił ramię polimorfa na wylot. Odrealniony, niemal kakofoniczny jazgot wyrwał się z gardła Cahira, a siła uderzenia przewróciła na ziemię. Lora dopadła do Cahira niemal od razu, po czym delikatnie obróciła na plecy. Chociaż szeroko otwierał usta, nie mógł wziąć pełnego oddechu. Bez namysłu złapała mieniący się kolorami, tak zimny aż parzący szpikulec i wyrwała go z ciała polimorfa. Charczał i kasłał, opluwając się co i rusz krwią, która na domiar złego pulsacyjnie wypływała z okrągłej rany. Drżał z osłabienia, bólu i niedoboru magii, jednak ostatniego powodu Lora znać nie mogła. Z oczu ciekły jej łzy - z radości, że nareszcie są razem, ale i przykrości, że tak poświęcił się w jej obronie. Pochyliła się nad kochankiem-kłamcą, splotła razem dłonie i próbowała zatamować krwawienie. Cały czas obserwowała jego obcą twarz. Twarz, która niegdyś przystojna, zaraz mogła rozpaść się na dwie nierówne połówki. Pomimo przytłaczającego poczucia beznadziejności, na te parę chwil Roderic przestał istnieć. - Cahir... - Szepnęła. Z trudem rozkleił powiekę i spojrzał na dziewczynę okiem szklistym od gorączki. Uśmiechnęła się przez łzy, starając się zignorować przygaszony wzrok, gorejące w nim złamanie ducha, porzucenie broni. Cahir już się poddał, ale ona nie chciała tego widzieć...

pomyslna okolicznosc usmiech fortuny